Komiks jest takim medium, w którym właściwie można wszystko. A równocześnie, niewielu ludzi ma tyle odwagi, chęci, samozaparcia i (cholernego) talentu, żeby spróbować zrobić to „wszystko”. Ograniczają się do jednego stylu, jednej, starannie wypracowanej, rozpoznawalnej dla czytelnika, kreski i zasiadają „na laurach”.
Jasne, po kilkunastu, kilkudziesięciu latach rysowania, wielu autorów drastycznie zmienia technikę, przesiada się z tuszu na farby, z papieru na tablet etc. Czasami jest to (w oczach czytelników) przełomowy sukces, czasami dramat, ale praktycznie zawsze wyraźna i wzbudzająca kontrowersje zmiana.
A teraz wyobraźcie sobie Autora, dla którego zmiana techniki, stylu, kadrowania, kompozycji planszy, etc. to norma. Autora, który, z każdym kolejnym albumem gra na nosie czytelnikom, a jednocześnie każdy z jego komiksów, jest rozpoznawalny od pierwszego spojrzenia.
Geniusz?
Oczywiście!
A jednocześnie, twórca prawie w Polsce nieznany (pojawiły się u nas bodaj dwa teksty o jego komiksach).
Alberto Breccia urodził się w 1919 roku w Urugwaju, trzy lata później jego rodzina przeprowadziła się do Argentyny. W wieku 19 lat rozpoczął pracę jako felietonista i autor okładek dla magazynu „El Resero”, w 1939 roku został zawodowym rysownikiem, tworząc komiksowe paski do takich serii jak „Mariquita Terremoto”, „Kid de Rio Grande” i „El Vengador”.
W latach 1945-59 tworzy, klasyczną w formie, serię „Vito Nervio”.
W 1957 roku publikuje humorystyczny komiks „Pancho Lopez”.
W tym samym roku rozpoczyna współpracę z Hectorem G. Oesterheldem przy takich komiksach jak „Ernie Pike” i „Sherlock Time”
W tzw. międzyczasie zostaje honorowym członkiem „Grupy Weneckiej” i wraz z Hugo Prattem zakłada „Pan-American School of Art” w Buenos Aires, a od 1960 roku rozpoczyna współpracę z brytyjskim wydawnictwem Fleetway.
Współpraca z Oesterheldem owocuje min. dwoma, przełomowymi seriami, w 1962 debiutuje „Mort Cinder”,
a w 1969 „El Eternauta”.
Breccia odrzuca wszystkie dotychczasowe „komercyjne” ograniczenia, eksperymentuje z narzędziami (legendarne nakładanie tuszu ostrzem brzytwy, podmalowywanie białą farbą, rastry i pędzle), odchodzi też coraz bardziej od klasycznego kadrowania i kompozycji planszy.
Równolegle powstają dwa komiksy „dokumentalno-obyczajowe” (do scenariusza Oesterhelda) „Che” (we współpracy z synem Enrique, który znany jest u nas z, wydanego przez Egmont, komiksu „Lovecraft”) i „Evita” .
Rok 1973 to kolejna „przewrotka” w postaci albumu „Los mitos de Cthulhu”, jeśli istnieje jakakolwiek technika nakładania czerni na biel, to możecie przyjąć, że pojawia się ona w tym zbiorze komiksów, a jeśli wydaje się komuś, że ideałem wizualizacji lęków, kłębiących się pod czaszką Lovecrafta, są surrealistyczne obrazki „mistrzów patelni z deviantArta” to sugeruję uważniejszy rzut oka na plansze poniżej.
Rok 1975, Breccia bierze się za Alana Edgara Poe (we współpracy min. z Carlosem Trillo), czyli totalny „El corazón delator”
Rok 1979 „Miedo”
Równolegle z czarno-białymi albumami, Breccia eksperymentuje z kolorem, akwarele, kolaż, kolorowe tusze etc. Komiksowy zwrot „pełny kolor” idealnie oddaje to, co Breccia wyczynia, początkowo w krótkich formach:
zebranych później min.w takich zbiorach jak „Chi ha paura delle fiabe ?” (sc. Carlos Trillo), taaa... nawet "Jaś i Małgosia" się załapali:
i, całkowicie autorski, niemy „Dracula, Dracul, Vlad?, bah…”
W latach 1983-91 Breccia tworzy swoje kolejne, (które to już?) „opus magnum”, w postaci czterotomowej sagi „Perramus” (sc. Juan Sasturain)
1992 „El Dorado” (sc. Carlos Albiac)
Alberto Breccia zmarł 10 października 1993 roku, zostawiając po sobie tonę opublikowanych komiksów, z których praktycznie każdy wyznaczał nowe kierunki rozwoju i eksploracji dla wielu komiksowych mistrzów. Do inspiracji jego twórczością otwarcie przyznają się tacy autorzy jak Dave McKean, Bill Sienkiewicz, Frank Miller, Mike Mignola, Ted McKeever, Eduardo Risso i wielu, wielu innych, znanych i uznanych.
W Polsce nie opublikowano nigdy żadnego komiksu Alberto Brecci i można przyjąć, że poza bardzo wąskim kręgiem totalnych maniaków, pozostaje on całkowicie nieznany.
Wszystkie plansze pochodzą ze strony Alberto-Breccia.net , do eksploracji której gorąco zachęcam, bo to tylko drobny fragment "komiksowego spadku" (niestety, zbieranie publikacji Brecci jest o tyle trudne i czasochłonne, że wznawiane są sporadycznie wybrane tytuły, zaś ich dostępność np. w jęz. angielskim jest obecnie prawie zerowa, mam "Draculę...", "Cauchemars" i "Che", cała reszta czeka w długiej, ale priorytetowej, kolejce).
9 komentarzy:
Rewelacja. Wielkie dzięki za ten post.
Prosze bardzo, smacznego ;)
Im nowsze, tym gorsze jak dla mnie, najbardziej podobają mi się plansze z Mort Cinder. Post pracowity, że też Ci się chciało ;] pzdr T
Zajebisty post!
@Tomek, to nie jest takie proste przelozenie jak ci sie wydaje. Na dzien dzisiejszy najbardziej podoba ci sie "Mort Cinder", ale za pare lat moze ci sie odmienic.
Wejdz na stone o Brecci, przeanalizuj to co tam widzisz, zestaw z komiksami, ktore sa u nas dostepne i sie zastanow, co i z czego sie wywodzi. A nie to, co w danym momencie ci sie u Brecci podoba. Wez np. "El Viajero de Gris" i otworz Millerowskiego "Yellow Bastarda", wez "Dracule..." i otworz komiksy McKeevera itd. itp.
Breccia nie robil komiksow zeby sie komus przypodobac, albo zeby trzepac kase za ladne obrazki, mogl odcinac kupony rysujac tak jak potrafil juz w latach 40-tych, pomysl o tym.
Bardzo fajny wpis. Popieram prawie we wszystkim, oprócz jednego. Wierzę, że im więcej się będzie mówić i pisać, w tym przypadku o Brecci, tym większa szansa na wydanie w Polsce. Myślę, że prędzej czy później jakiś jego komiks zostanie u nas wydany.
No tak. Jak się chce napisać coś za szybko to widzi się to czego nie ma. W poście nie ma oczywiście mowy, że żaden komiks Brecci nie zostanie wydany... Więc zgadzam się w 100% ze wszystkim. :)
W polsce wyszedlo jedeno "dzielo" A.Brecci - "Siodlo smierci". Niestety poligrafia jest koszmarna stad "dzielo" a nie Dzielo. W oryginale jest to "Saddle of Death" wydane w serii Picture Cowboy Library bodajze przez angielski Fleetway.
Pozdrawiam
wyszlo nie wyszedlo oczywiscie
Prześlij komentarz