No to przenosimy się (niestety) z Radarów, i lądujemy na „ładniejszym” Blogspocie (parę osób się zapewne ucieszy, bo molestowali strasznie, że niby czytać się nie da itp.)
Na początek znienawidzony autolansik, czyli pierwsze recenzje (a właściwie impresje) w tydzień po premierze:
Na Kulturaonline i na serwisie Komikslandii , pojawiły się też pierwsze opinie na forum Gildii .
Ech, żeby to się jeszcze przełożyło na sprzedaż.
* * *
Z innej beczki, na stronie wydawnictwa
Typocrat w galerii zdjęć można zobaczyć jak wyglądają siedziby takich wydawnictw jak
B.u.L.b i
Drozophile , szczególnie „powierzchnia robocza” tego drugiego robi wrażenie.
* * *
W ramach odwiedzin u starych mistrzów polecam wizytę na stronie
Druilleta , a szczególnie w galerii „meblowej”, bo chociaż nie są to projekty na skalę Gigera, to jednak ma to wszystko swoisty, specyficzny charakter, do którego przez lata Druillet przyzwyczajał czytelników w swoich komiksach.
Szkoda, że jego komiksowa twórczość nie znalazła tylu kontynuatorów co estetyka wypracowana przez Moebiusa, Breccie czy Herge.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Komiks w przestrzeni galeryjnej (cz. 3)
W nawiązaniu do posta , zaległy materiał z wystawy Druilleta w Angouleme 2023 (tak, na żywo oryginały robią jeszcze większe wrażenie) : ...
-
Ilustracja nie jest komiksem (chociaż czasami komiks była wykorzystywany jako ilustracja). Pojedyncza grafika nie tworzy ciągu narracyjnego...
-
Urodzony w 1832 roku Gustave Dore (Paul Gustave Louis Christophe Doré) rozpoczął swoją karierę w wieku 15 lat, początkowo jako prasowy kar...
-
Czytałem ostatnio chłopakom „Trzynaste piórko Eufemii” i tak się zastanawiałem, że jak to tak, że Rosiński, Papcio Chmiel, Polch i Christa ...
5 komentarzy:
- czytać na BR się dało. na blogspocie możesz dla leniwych wrzucać obrazki i filmiki :)
- Druillet przynajmniej u nas ma godnych kontynuatorów. Kiedyś w postaci Jacka Michalskiego (dawno i nieprawda) i TRUSTa a teraz jak najbardziej w postaci Olgierda Ciszaka.
-ze dalo sie czytac to ja wiem, ale ilu sposrod tych czytajacych przy okazji marudzilo.
-a Druillet to nie tylko specyficzna kreska, ale przedewszytkim sposob narracji i kompozycja planszy, zas kontynuatorzy to nie ludzie, ktorzy ograniczaja sie do nasladownictwa, ale tacy, ktorzy znaczaco rozwijaja zastane srodki i rozwiazania graficzne.
Kreska to swoją drogą bo Druilett też rysował w różnym stylu (co dla mnie było szokiem). A wymienionych kontynuatorów to nie jako zwykłych naśladowców widzę. Co do kompozycji plansz, to moim skromnym zdaniem było to coś nowego może w latach '70, ale zostało przetrawione na milion sposobów jeszcze w XX wieku (taki Sam Kieth na przykład).
przetrawione?
Jak np. stosujesz w "Najwydestyluchniejszym" kadrowanie identyczne z tym co wymyslal Druillet, to ludzie mowia o oryginalnym i nowatorskim kadrowaniu.
Po ponad 30-tu latach.
Jak Trusciol komponuje plansze na wzor Toppiego, to ludzie pieja z zachwytu itd. itp.
To ja sie pytam kto to niby przetrawil?
Garstka rysownikow i teoretykow?
Ja nie mowie, ze to zle.
Ba, uwazam, ze trzeba czerpac jak najwiecej z tego co juz wymyslono.
Ale jednoczesnie uwazam, ze strasznie duzo popada w zapomnienie, a czytelnicy zbyt czesto przeslizguja sie jedynie po grafice traktujac ja jedynie jak ilustracje a nie integralna czesc narracji.
A zreszta, Szylak wysnul teorie, ze wlasciwie komiks nie ma historii, ze poluguje sie wciaz tymi samymi srodkami co na poczatku.
I w kontekscie tej, slusznej moim zdaniem, tezy, problemem nie jest nawiazywanie do jakichkolwiek tworcow (bo unikniecie takich nawiazan jest niemozliwe), tylko umiejetnosc swiadomego i zasadnego stosowania istniejacych zabiegow graficznych.
A przedewszystkim umiejetnosc odczytania tych zabiegow przez odbiorce.
ech, jakies dziwaczne pitolenie mi wyszlo.
Kadry w Destyluchu - Fajnie że wspomniałeś, bo właśnie to rozumiem przez przetrawienie. Ja dopiero po lekturze komiksów Kietha zetknąłem się z Druilettem w większym stężeniu i dlatego jest to dobry przykład inspiracji "pośredniej".
Tak samo byłem ostatnio rozpieprzony jak dorwałem kilka albumów nieznanego mi wcześniej Edmonda Baudoina, którego przetrawili różni Vertigowi wymiatacze na początku '90.
Z nich dopiero czerpią inni, którzy o Baudoinie nie słyszeli.
I to jest dla mnie szok, ale jednocześnie potężna dawka pozytywnego przekazu, że jeszcze jest wiele do odkrycia. Nie tylko nowości ale również zapomnianych (często) skarbów o których nie mieliśmy pojęcia.
Zresztą autorzy raczej wiedzą kim się inspirują, ale nie jest w ich interesie zdradzać to czytelnikom.
A skoro czytelnicy są leniwymi debilami, to chyba nie nasza (w kontekście "autorów") brocha.
Prześlij komentarz