
Tak to już jest, że pomysły nie tylko leżą na ulicy, ale wręcz włażą pod nogi i błagają „mnie wybierz Panie, mnie wybierz…”, a tu czasu nie ma, innych pomysłów kłębią się tony w głowie, i tylko trochę szkoda tych wszystkich potencjalnych opowieści, które czają się tuż za oknem, dosłownie kilka kroków od domu.
Patent nr.1, czyli „hanyski steampunk”
Mieszkam przy ulicy, która przed wojną nosiła miano Alei Zeppelina (Zeppelinallee), stając na dachu bloku, po jednej stronie mam widok na skromne lotnisko aeroklubu (jeden hangar i stanowisko helikoptera medycznego), po drugiej panoramę miasta z górującą nad wszystkim konstrukcją radiostacji.
Pozornie nic ciekawego, tyle tylko, że radiostacja jest podobno najwyższą konstrukcją drewnianą na świecie, a dziesięć lat przed jej wybudowaniem nad miastem górowały dwie, nieco niższe wieże, należące do Schlesische Funkstunde AG, zaś skromne lotnisko aeroklubu przed wojną było sporym portem lotniczym z kilkoma hangarami i dworcem lotniczym. Miasto dwukrotnie odwiedził sterowiec „Graf Zeppelin”, za pierwszym razem zrobił jedynie dwukrotną rundę nad miastem, za drugim wylądował na lotnisku.
A teraz, po tym krótkim wstępie, czas na szybki „miszmasz”:
Po niebie dostojnie suną sterowce na trasach Londyn-Teheran i Rzym-Warszawa (bo takie trasy krzyżowały się tutaj tranzytem), łagodnie schodząc do lądowania między potężnymi wieżami radiostacji, obok nich przelatują trójsilnikowe Junkersy, obsługujące krótsze połączenia. Poniżej miasto, secesyjne kamienice, potężne huty i fabryki (ulokowane w centrum miasta), oprócz wież radiowych, w górę wyrastają kominy, chłodnie kominowe i neogotyckie wieże ciśnień, dwa porty rzeczne (z czego jeden w ścisłym centrum) obsługują ruch turystyczny i handlowy (istniejące do dzisiaj połączenie do Szczecina), w centralnym parku miejskim rozrasta się olbrzymia konstrukcja palmiarni, oferująca mieszkańcom egzotyczną dżunglę w sercu „zimnej” Europy (palmiarnia istnieje i wciąż się rozrasta), a na obrzeżach miasta przeplatają się wielokondygnacyjne, stalowe estakady kolejowych torowisk.
Całość podlewamy sosem kryminalnym lub sensacyjno-szpiegowskim (autonomia Śląska, miasto przygraniczne, szpiegostwo przemysłowe itp.) i otrzymujemy fascynujący wizualnie steampunk czystej wody.
Patent nr.2, czyli „geneza rogalika”
Pamiętacie krótki komiks pt. „Ziemniaki i król” z dziewiątego numeru „Relaxu” (rys. W. Parzydło) ?
A co powiedzielibyście na taką „kulinarną opowieść” w formie albumu, z fabułą na pograniczu fikcji i rzeczywistych zdarzeń i z Historią (oczywiście przez duże H) w tle?
Legenda miejska:
22 sierpnia 1683 roku, Jan III Sobieski przybywa do Gliwic, chwilę wcześniej jeden z miejscowych piekarzy zdaje egzamin na majstra, a że w mieście wszyscy przygotowują podarki w związku z wizytą monarchy, to i piekarz wymyśla „coś na temat”, nowa receptura ciasta i nietypowy kształt pieczywa w formie półksiężyca (co ma symbolizować spodziewaną klęskę Turków pod Wiedniem) znajdują akceptację w komisji egzaminacyjnej i wśród miejskich rajców. Władze miasta nakazują masowe pieczenie rogali, które rankiem 23 sierpnia zostają zaserwowane królowi i towarzyszącej mu husarii na śniadanie. Zachwycony król rozkazał wcielić piekarza do swojej służby kwatermistrzowskiej.
Fakty:
Wrzesień 1683, wiedeńscy piekarze „w przypływie spontanicznej radości”, chcąc uczcić zwycięstwo, pieką ciastka w kształcie półksiężyca. Prawie 100 lat później, podobno za sprawą Marii Antoniny, austriackie półksiężyce zmieniają się w rdzennie francuskie „croissants”.
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego nikt nie połączył dotąd miejskiej legendy z historią o symbolu francuskiej awangardy kulinarnej, niemniej rzecz leży na ulicy i aż się prosi o jakąkolwiek formę adaptacji.
Cdn.